niedziela, 11 marca 2012

PROLOG


„Uwertura i prolog!

Oto (świsza, świsza!) wydało mi się wylało się, że kiedy zielony kur poleciał, popłynął, przez śmierciemne mrocze zapadłe głęboko pod zielnię dosłyszałem głos, wos Shauna, wot Irlandczyków, vois z daleka (a na śpiewno żaden puer nie puruszył palestrun głosu panageliczniej między chmurami swym Tu es Petrus, ani Michaeleen Kelly, ani Mara O'Mario, o na pewno, który numeróżny Italicus ssał kiedy surową jajbę świeżo uowioną w urynale?), brieza ku Yverzonie nad brozaozaozowym morzem, jak zew w trasie z Inchigeela, westchnienie (moroparku! moroparku!) w oparfumy życia w mroku tak niedonośne jak wyniosłe marconimaszty z Clifden szumią niezdrucenie na otwarty moszum sekretów (maewoportu! maewoportu!) do zasłuchanych siostrzanten Nowej Szkocji. Tub tub!”
tłum. Krzysztof Bartnicki, „Finneganów tren”, wyd. Ha!art, Kraków 2012


wyd. Ha!art, Kraków 2012


O „Finneganów trenie” krążą legendy. Pełne niezrozumienia opinie wędrują od tekstu do tekstu, budując wokół Joyca nimb tajemnicy. Wydawałoby się, że taka atmosfera, towarzysząca książce nie sprzyja jej lekturze, a tym bardziej nie sprzyja tłumaczowi, który podjąłby się wyzwania przełożenia tekstu na język polski. Nic więc dziwnego, że nie jedno pióro złamało się już nad tym przekładem i niejeden tłumacz, w tym Maciej Słomczyński, przy tym projekcie poległ.

A teraz dobra wiadomość, dla wszystkich, którzy polegli przy czytaniu wersji oryginalnej. Mamy polski przekład „Finnegans Wake”. Brawa należą się Krzysztofowi Bartnickiemu, który poświęcił temu dziesięć lat swojego życia. W fantastycznym wywiadzie dla Wysokich Obcasów opowiada o tym, ile musiał poświęcić i ile zyskał, podczas tej pracy.

Polskie wydanie „Finneganów trenu” to niewątpliwie najważniejsze wydarzenie tego roku na rynku książkowym. Bez wątpienia zdeklasuje i przyćmi kolejne premiery wydawnicze. Ale należy się to zarówno tłumaczowi, jak i wydawnictwu Ha!art, które od lat podejmuje się takich niełatwych przedsięwzięć. Czym jednak jest wydanie Joyca? Czy to tylko kwestia poskromienia bestii, której nikt wcześniej nie dał rady? Czy jednak jakiś początek? Wydaje się, że możemy tylko czekać na to, co z nowym Joycem się stanie – czy będzie kurzył się na półce, czy stanie się przedmiotem badań literaturoznawców, czy też może zostanie przetworzony przez artystów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz