Zanim
na kilka lat odszedł z biznesu Miguel Adrover słynął z tego, że swoje projekty
najczęściej stwarzał z ubrać znalezionych w secondhandach, czy też w inny
sposób zrecyklingowanych oraz ze społecznego zaangażowania, które ujawniało się
w jego pokazach. Wystarczy wspomnieć słynną suknię (z 2003 roku) uszytą z flagi
ONZ, by zrozumieć multikulturalny wydźwięk jego prac. W tym roku Adrover
powraca na modową scenę z nową kolekcją, w której, jak twierdzi znów znajdują
się rzeczy, które przerobił (jakkolwiek źle by to nie brzmiało) z własnych starych
ubrań. Najważniejsze jednak dla nas dzisiaj - w temacie podróży - jest to, że kolekcja
na jesień/zimę 2012 jest to, że główną inspiracją do jej stworzenia były liczne
podróże, które Adrover odbył w czasie, gdy nie projektował. I rzeczywiście -
mamy tu topy przerobione z burek, afrykańskie ozdoby twarzy (wyglądające jak
zamontowana na stałe akupunktura…), sukienkę z egipskiego ręcznika i
reminiscencje z ludowych strojów Eskimosów. Bardzo lubiłam styl Adrovera, więc
z niecierpliwością czekałam na to, co pokarze swoim wielkim come-backiem. Ale
muszę przyznać, że niektóre z kreacji wydają mi się naprawdę koszmarne. Chociaż
całość jest, jak zwykle bardzo ciekawa, a kilka projektów rzeczywiście
świetnych.
I
tym razem nie zabrakło na pokazie manifestacji stosunku Adrovera do kapitalistycznego
przemysłu modowego. W pewnym momencie modelki zaczęły wyciągać z torebek
banknoty i sypać nimi na wybieg i publiczność. Wspaniale, że Miguel Adrover
zwiedza świat i rzeczywiście przejmuje się katastrofalną sytuacją ekonomiczną wielu
jego rejonów (co nie pozwala mu przejść obojętnie nad glamourem i rozrzutnością
haute cuture), ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby w przyszłym roku nie ubierał
modelek w koła ratunkowe (nie jest to metafora!).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz